Walka z zasypywaniem fundamentów
Od poniedziałku zasypywaliśmy. Najpierw problem z piachem- Pan którego namówiłem na poranną dostawę (na 9) przyjechał o 11. Natomiast z drugiej żwirowni (która miała zacząć dostawy od 12) był już na 9 :-)
W sumie pierwszego dnia przyjeliśmy na klatę 164 tony piasku.
Ekipa- nie powiem- żwawo wzięła się do pracy i zaczeli zasypywać. W międzyczasie pojawił się problem z zagęszczarką. Wtorek jakoś przewalczyli, a od środy do soboty- przerwa. Żeby nie marnować czasu, stwierdziliśmy z żonką iż sami podejmiemy rękawicę- "taka kupeczka piasku, my nie damy rady?!". No i dawaliśmy całą środę. Ręce po same pięty mi się wydłużyły, w kręgosłupie coś stuka i puka... Jedno co wiem na 100%, to to, że babski ród, twardy ród, a przynajmniej moja żonka. Tak dzielnie zasuwała z łopatą, że niejednego budowlańca by zawstydziła.
Niemniej jednak po pracowitej środzie, podjeliśmy decyzję, że nie ma co oszczędzać na koparce :-) W czwartek od rana Pan przyjechał i ziuuuuu. To co my robiliśmy całą środę, jemu zajęło jakieś 10 minut, a resztę skończył w kolejne 20... I komentarz Mr Koperfield'a- "w końcu po coś człowiek te maszyny wynalazł". Jak tu się nie zgodzić...
Piątek tylko dorównaliśmy, żeby było co zagęszczać w poniedziałek rano i NARESZCIE weekend.
A od poniedziałku zaczynamy ściany parteru.
Podsumowując ekipę budowlaną- na razie po fundamentach dałbym piąteczkę z plusem- nie dość, że solidnie, to jeszcze terminowo i po ludzku- Pan Roman mówi co sugeruje i to mówi tak jak powinien, czyli ZROZUMIALE.
Komentarze